Umowy o pracę.
Dodane przez bosman dnia 15.03.2006 02:32:13
Okres ten trwa powiedzmy trzy, a może nawet sześć miesięcy (w przypadkach szczególnie złożonych stanowisk dopuszczalne jest jego przedłużenie nawet do jednego roku). W tym czasie pracownik wykazuje się swoimi zdolnościami, umiejetnościami i zaangażowaniem. Tym samym daje on przełożonym możliwosc podjęcia właściwej decyzji w kwestii, czy nadaje się do przewidzianych dla niego zadań, czy nie. Jeśli nie, to bez sentymentów pracodawca rozstaje się ze stażystą i niezwłocznie przystępuje do poszukiwania nowego kandydata do pracy. Jeżeli jednak przełożeni dojda do wniosku, że młody pracownik w pełni spełnia ich oczekiwania, a także jest przydatny dla firmy i rokuje nadzieje na przyszłość, to nic nie powinno stać na przeszkodzie, aby podpisać z nim umowę o pracę na czas nieokreślony, na godziwych warunkach, zgodnie z zapisami ustawy Kodeks Pracy.

Tymczasem zobaczmy, jak to jest w poważnym przedsiębiorstwie, które wszędzie mieni się być wiodąca firmą w branży, i to nie tylko na skalę europejska, czyli w Zakładach Azotowych „Puławy” S.A. Otóż zgodnie z powszechnie przyjętą zasadą, nowego pracownika zatrudnia się tu na czas określony na okres trzech lub sześciu miesięcy. Jest jak najbardziej zrozumiałym i w nikim nie wzbudza sprzeciwu, kiedy po stosunkowo gęstym odsiewie młody pracownik o odpowiednim przygotowaniu zawodowym dostaje umowę na czas określony. Ciekawostką jest jednak dalszy rozwój wypadków. I tak: po przebytym szkoleniu, a także po zaliczeniu niezbędnych egzaminów przełożeni podejmują decyzję o zawarciu z danym pracownikiem stałej umowy.
I co sie dzieje? Biuro Personalne przysyła następny angaż, ale ... na czas określony – najczęściej na okres jednego roku. Pracownik dalej się szkoli, pogłębia swoją wiedzę zawodową, zalicza kolejne, niezbędne egzaminy stanowiskowe z nadzieją, że wreszcie pracodawca podpisze z nim umowę na czas nieokreślony. A tu znowu niespodzianka – otrzymuje on następny angaż, na którym widnieje kolejny termin – najczęściej kilkuletni np. do końca 2008 lub 2009 roku. Jak taki proceder mógł zafunkcjonować w tak poważnej giełdowej spółce?

Otóż przed blisko dwoma laty były członek zarządu nadzorujący Biuro Personalne, obecnie poseł Włodzimierz Karpiński dokonał „zaciągu warszawskiego” i sprowadził do Puław panią Karolinę Radziszewską.
Ta z kolei zaczęła wprowadzać w życie teoretyczne metody zarządzania personelem, zgodnie z przekonaniem, że im pracownik mniej trwale związany jest z firmą, tym ta ma się lepiej. Tak na marginesie, ciekaw jestem, co inne autorytety w obszarze zarządzania zasobami ludzkimi powiedziałyby na takie koncepcje? Tymczasem pani Karolina jak kometa zabłysła na naszym niebie i ... znikła. Pozostał nam jedynie jej spadkobierca, który pod równie nowatorskim mecenatem prezesa Kwiatkowskiego, kontynuuje przyjętą przez swoją poprzedniczkę linię. Pytanie wciaż jednak pozostaje: Czemu ma służyć taka polityka?
Pisalismy wielokrotnie o tym, że sami nie znajdujemy odpowiedzi na to pytanie.
I nikt też nie potrafi nam na nie odpowiedzieć. Wszyscy rozsądni ludzie łatwo znajdują argumenty przeciw takiemu rozwiązaniu.

Jak się sprawy mają na dziś? Zaniepokojeni pojawieniem się opisanego zjawiska, jak również ponaglani przez dotkniętych nim młodych,wartościowych pracowników (bo zapewne tylko tacy dostali propozycje przedłużenia umów na kolejne lata) zwróciliśmy się do szefowej Biura Personalnego z prośbą o definitywne załatwienie tego problemu. Pani Karolina wiosną ubiegłego roku zapewniała nas, że sprawą zajmie się zaraz po wakacjach. Powiedzielismy: OK. Minęło kilka miesięcy i oto pojawiła się kolejna przeszkoda: przewidywany na wrzesień, a następnie na październik debiut giełdowy zakładów spowodował, że wierząc w dobre intencje pani personalnej, zgodziliśmy się poczekać jeszcze „chwilę”.

Niestety los spłatał nam figla. Pani Karolina tak szybko, jak się pojawiła w naszej firmie, tak samo szybko z niej znikła. Tymczasem wyborcy swoim nieskrępowanym wyborem odebrali na szanownego Włodzimierza Karpińskiego. Podczas spotkania 5 listopada 2005 r. zapytaliśmy obecnego już tylko ciałem pana posła, jak również prezesa Kwiatkowskiego o to, z kim mamy się kontaktować w tej sprawie, podobnie zresztą jak i w innych sprawach pracowniczych. Odpowiedzieli, że oczywiście z jaśnie panującym zarządem.
Kolejne spotkanie, już bez udziału pana posła, odbyło się 4 grudnia. I wówczas to pan prezes zrobił wielkie oczy i jak zwykle zaskoczony poprosił o przedstawienie problemu.

Po ustnym wyjaśnieniu, na czym polega jego istota, poprosił o przekazanie mu przykładów na potwierdzenie stanu faktycznego. Mimo, że Biuro Personalne jednym kliknięciem klawisza mogłoby wyszukać wszystkich takich pracowników, to jednak ja „na piechotę” tj. przez telefon i nie tylko, pozbierałem dane kilku osób i przekazałem je prezesowi. Przekazałem wszystkie posiadane w tej kwestii informacje przekonany o dobrej woli zarządu. I znowu przyszło nam czekać.

Tymczasem nastał nowy 2006 rok. Ośmieleni rozmową z członkiem zarządu Mieczysławem Wiejakiem, a zaniepokojeni kolejnymi tygodniami milczenia ze strony prezesa wystosowalismy do zarządu oficjalne pismo podpisane przez wszystkie organizacje związkowe. I tu nastapiło coś, czego nie możemy zrozumiec. Zarówno prezes Kwiatkowski jak i Mieczysław Wiejak w bezposrednich rozmowach wyrażali swoje zdziwienie oraz niezrozumienie dla stosowanych praktyk. Mimo to, sprawą się nie zajęli. Podobno zlecili ją do przeanalizowania Biuru Personalnemu. Zatem fachowcy od polityki kadrowej zatrudnieni w tej jednostce mają się wypowiedzieć w sprawie. Chyba w charakterze ekspertów...

Pozostawiam te kwestie bez komentarza.

Marek Goldsztejn